Utwór – czy jedno słowo może być utworem
Liczy się każde słowo
Amerykański pisarz Jonathan Carroll pisał: „Jeśli trzy słowa wyrażą coś lepiej i zabawniej niż cztery, to świetnie, użyj trzech!”. W tym rozumowaniu można pójść dalej – czy jedno słowo jest w stanie wyrazić tak wiele, żeby można je było objąć ochroną prawną?
Doniesienia prasowe na temat naruszeń dokonywanych w branży modowej pojawiają się jak grzyby po deszczu. Niedawno, najmłodsza latorośl klanu Kardashianów została oskarżona o plagiat przez znaną wizażystkę Vladę Haggerty. W zeszłym roku, mówiono o Violi Piekut, która projektując zainspirowała się aż za bardzo kreacjami Toma Forda i Eliego Saaba (swoją drogą, niektóre suknie drugiego z projektantów mogłyby spokojnie stać się częścią powstałej mniej więcej w tym samym okresie baśniowo – zjawiskowej kolekcji Zuhaira Murada). Pytanie więc brzmi – czy wszystko w modzie wraca? Czy przemysł ten jest tak naprawdę wtórny? A może po prostu nagminnie naruszane są prawa autorów danych projektów?
O ile łatwo jest mówić o skopiowanej sukni, identycznej okładce pisma modowego, trudniej jest udowodnić plagiat w przypadku napisów na T-shirtach. Szczególnie, że czasem sprawa dotyczy dokładnie jednego słowa. Tak było w przypadku piosenkarki Margaret. Marka Shameless zarzuciła jej skopiowanie projektów koszulek. Na białym T-shircie umieszczono pojedyncze słowa lub krótkie zwroty – na przykład „powoli” czy „lubię tęczę”. Margaret z kolei, w kolekcji tworzonej dla marki Sinsay, używając praktycznie tej samej czcionki, z nieznacznymi modyfikacjami, na swoich (?) koszulkach posługuje się słowami takimi jak „jędza”.
W tym wypadku nie chodzi więc o ochronę słowa jako takiego, ale o naruszenie praw do projektu, wykonanego z użyciem jednego słowa, ale w konkretnym układzie graficznym. Swoich praw dochodzić można z ustawy o prawie autorskim, która swym zasięgiem obejmuje utwory, w tym również te z zakresu wzornictwa przemysłowego.
Warto jednak zastanowić się nad tym, czy ochroną prawną możemy objąć jedno słowo – nie tyle jego „wygląd”, co treść. Literatura i sztuka dostarczyły nam bowiem wielu wyrażeń, które „aż się proszą” o ochronę – leśmianowski Dusiołek czy Ferdydurke Gombrowicza to słowa tak charakterystyczne, że intuicyjnie chcielibyśmy im nadać miano utworów samych w sobie. Boli w tym poetyckim zestawieniu neologizmów słowo „gunwo” stworzone przez grupę Abstrahuje, która na YouTube zyskuje coraz większą popularność, ale i temu wyrazowi pewnej oryginalności odmówić nie można. Z jednej strony, nie ma wątpliwości, że pojedynczemu słowu przyznać można ochronę, ale na gruncie innej ustawy – prawa własności przemysłowej. Pozwala ona jako znak towarowy zarejestrować na przykład nazwisko. Jest to zresztą międzynarodowa praktyka, co wykorzystują praktycznie wszystkie domy mody. Dior, Chanel, Balenciaga to nie tylko nazwiska słynnych projektantów, to także marki modowe, chronione znaki towarowe, wartość sama w sobie. Nie zmienia to jednak faktu, że nie są one traktowane jako utwory. Co więcej, samo zastrzeżenie ich jako znaku, nie zakazuje całkowicie używania ich przez osoby trzecie. Całkiem popularne są na przykład płócienne torby z napisem „My other bags are Prada”. Dopuszczalne są również wszelkie imitacje znaków towarowych, ich parodie – jeśli oczywiście nie mają na celu wprowadzenia odbiorców w błąd. Warto zauważyć, że w orzecznictwie podnosi się równocześnie podwójną ochronę słów jak i całkowity jej brak. W wyroku Sądu Najwyższego – Izby Cywilnej z dnia 22 czerwca 2010 roku (sygn. akt IV CSK 359/09), orzeczono, że „Krótka jednostka słowna, pełniąca rolę znaku towarowego, może być utworem w rozumieniu art. 1 ust. 1 Prawa autorskiego, jeżeli wykazuje autonomiczną wartość twórczą”. Na stronie Urzędu Patentowego RP przeczytać możemy z kolei, że przyczyną odmowy rejestracji znaku może być „zgłoszenie oznaczeń, które weszły do języka potocznego lub są zwyczajowo używane w uczciwych i utrwalonych praktykach handlowych”. Chodzi o to, żeby nie zostały wyłączone „z obiegu” słowa popularnie używane, na przykład mleko, ser, pieczywo. W znaczny sposób ograniczyłoby to bowiem możliwości handlu. W tę stronę poszło też orzecznictwo: „słowa /…/ należą do domeny publicznej i każdy ma prawo do korzystania z nich” ( Wyrok Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z 2002-03-04, sygn. akt V CKN 750/00).
Jak więc wynika z powyższych rozważań, kwestia uznania danego słowa za utwór, zawsze będzie tak naprawdę rozważana w zależności od konkretnego przypadku. Pytanie, które jak zazwyczaj dręczy w takich sprawach, brzmi: gdzie zaczyna się twórczość? Trudno doszukiwać się takowej w słowie „jędza”. Jednakże, jeśli za utwór uznajemy obraz (?) „Czarny kwadrat na białym tle” Malewicza (choć pewnie, eskimosi, rozróżniający kilkanaście odcieni koloru białego, za zupełnie autorski uznaliby dobór takiej a nie innej bieli na płótnie), aż żal się robi Dusiołka, który w dalszym ciągu – jest tylko słowem.
Zdjęcie wyróżniające pochodzi ze strony unsplash.com i jest autorstwa Edho Pratama.